Kruszyzna aka Malwina, znana również pod instagramowym nickiem @jestem_z_wrocka to dziewczyna o wielu talentach. Robi bardzo fajne zdjęcia i ma nad wyraz lekkie pióro. Jeśli macie dzieci, to na którymś etapie swych nierównych bojów zapewne trafiliście na prowadzonego przez nią bloga Dzieciowo.mi Blog ten plasował się w ścisłej czołówce paretingowych blogów (a mówiąc ścisła czołówka mam na myśli np top 10 onetowego konkursu na blog roku), niestety albo stety jakiś czas temu Malwina uznała, że czas na nowe wyzwania i bloga zamknęła. Za to napisała powieść.
Przez lata przywykłam, że gdy przyjaciele i znajomi piszą książki to należy ich dzieł szukać na półkach z fantastyką. Najwyższy czas przyzwyczaić się do myśli, że od czasu do czasu będzie trzeba zajrzeć na półki ze współczesną literaturą obyczajową, bowiem Krusz napisała fajną książkę i wygląda na to, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa jeśli chodzi o perypetie bohaterów. A bohaterów – czy może raczej bohaterki – mamy zasadniczo cztery. Przedział wiekowy? od studentki po matkę pełnoletnich dzieci, więc można podejrzewać, że każda z czytelniczek znajdzie postać, z którą mniej lub bardziej będzie mogła się identyfikować. Czy będzie to bizneswoman w okolicach trzydziestki, czy wspomniana wyżej studentka, czy też zdegradowana zawodowo czterdziestolatka. Nawet jeśli nie dopasujecie się wiekowo to idę o zakład, że jednej z bohaterek będziecie kibicować z uwagi na jej zainteresowania. Dziewczyna uwielbia fotografować, wprawdzie niszę ma dość specyficzną, ale uczucie pt. ‚nosi mnie, to wezmę aparat i pójdę w miasto odreagować’ nie jest chyba obce żadnemu z nas. Widać, że powieść pisała osoba fascynująca się fotografią, bowiem wątek ten przewija się przez kolejne rozdziały. Jedna bohaterka przy pomocy instagrama rozwija swój pomysł na biznes, kolejną pewien dżentelmen podrywa na fotografię uliczną, traficie też na bohaterkę która dla dobrego ujęcia wejdzie na dowolnie wysokie drzewo. Pokrewne dusze, czyż nie?
Fotografia to jedno, jest ona raczej rekwizytem, fakt że chwilami dość istotnym. Ale pełnoprawnym bohaterem powieści jest Wrocław. I tu prywatne punkty dla autorki lecą od niżej podpisanej, bowiem Krusz kazała jednej z postaci zamieszkać w kamienicy we wrocławskim Śródmieściu. W zasadzie jesteśmy sąsiadkami, ulicę Oleśnicką, ze wszystkimi jej wadami i zaletami mam dosłownie trzy minuty od domu, a nie wiem jak Was, ale mnie bardzo ujmują powieści, rozgrywające się w rzeczywistym mieście, które na dodatek jest mi bliskie. Opisy Nadodrza i Ołbina dobrze oddają charakter miejsca, chwilami akcja przenosi się na pobliski plac Bema (tak, Polish Lody też „występują” w powieści), albo i dalej, na rynek. Wraz z bohaterami zaglądamy do kamienic na Norwida, do parku Szczytnickiego jak i do blokowisk w zupełnie innych rejonach Wrocławia. To duża radocha dla wielbicieli i mieszkańców Wrocławia, towarzyszyć bohaterom na ulicach swego miasta.
Jacy są bohaterowie, a raczej bohaterki? Ogólnie pozytywnie nastawione do świata i do bliźnich, mam wrażenie że inspiracją była tu nieodżałowana Monika Szwaja (ale też może być że na wrażenie to wpływ ma wiedza, że Krusz Szwaję lubi i czytuje), lecz Malwina rozegrała tę partię po swojemu. Dziewczyny są sympatyczne, czytelnik je lubi, lubi je też sama autorka, która niespecjalnie komplikuje im życie prywatne i uczuciowe. Parę wątków było przewidywalnych, ale nie jest to zarzut, bowiem książkę czyta się dobrze, szybko i jak na debiut jest napisana bardzo sprawnie. Co w powieści zgrzyta? Bohaterowie dobiegający dwudziestki rozmawiają między sobą w sposób kojarzący się z połową lat dziewięćdziesiątych, mam wrażenie że współcześnie styl wypowiedzi jest nieco inny, jeśli wiecie co mam na myśli. Trafiają się drobne błędy merytoryczne (ale przy tej ilości mostów we Wrocławiu można się rąbnąć), są też w tekście akapity które brzmią nieco sztucznie, co trochę mi na ingerencję redakcji wygląda, ale głowy nie dam. Pozytywów jest całe mnóstwo: począwszy od fabuły i kreacji bohaterów, poprzez styl i umocowanie akcji we Wrocławiu po drobiazgi takie jak akcenty fantastyczne (Pratchett!). Dodatkową zaletą jest to, że książka jest- nie wiem czy to dobre słowo, ale: autentyczna, gdzieś spomiędzy kart przebija osobowość Krusz, którą znam i lubię od (policzmy) szesnastu już lat. Że będzie ciąg dalszy to chyba więcej niż pewne, ostatnie strony książki sugerują że na „Porze na miłość” opowieść się nie kończy.
Czy polecam? Oczywiście że tak. Fajny człowiek napisał fajną książkę, zatem do księgarni marsz. Dla kogo jest ta pozycja? z całą niechęcią do szufladkowania, ale bliżej jej do półki z hasłem „Literatura kobieca”. Co nie znaczy że panowie nie znajdą w niej nic dla siebie. No i jest Wrocław, więc jako Wroclovers mam wręcz moralny obowiązek książkę zarekomendować.
Malina Ferenz
„Pora na miłość”
wyd. Filia
stron 438
cena: 36,90 zł
autor: Asia Witek
Wzruszenie odbiera mi głos 🙂
Ale jednak coś powiem.
Bardzo dziękuję za rzetelną reckę, bardzo dziękuję za wyrazy sympatii i moralne wsparcie.
Tak, chciałabym – jakby to ująć? – zapełnić lukę po nieodżałowanej Monice Szwai, która pisała książki obyczajowe, z humorem, ale też w każdej z nich poruszała jakieś ważne zagadnienie domagające się tego, by się z nim rozprawić. I chyba przejdzie do historii jej zdanie: „Pożar w burdelu to cicha msza w porównaniu z tym, co się dzieje w telewizji podczas emisji programu” 😉 Czy jakoś tak. Sens zachowałam 😉
Chyba mogę debiut uznać za udany, skoro taka fajna recenzja pojawia się na blogu mojej ulubionej grupy fotograficznej :*
Druga książka jest – zdradzę – bardzo, BARDZO wrocławska. I w niej również pojawia się Nadodrze, razem z komisariatem na Rydygiera ;). Ale nie tylko. Trzymajcie kciuki 🙂
Uściski, buziaki i działaj dalej Krusz, bo działasz dobrze. Czekam na ciąg dalszy – Asiek 🙂