To będzie taki bardziej prywatny wpis, mało w nim miasta, Wrocławia, instagrama i fotografii, a więcej fantastyki i historii spod znaku #wspomnienia_kombatanckie. Bo wiedźmin, którego serialowa odsłona wjeżdża właśnie na Netflixa to ważna dla mnie książka, a cyniczny wrażliwiec Geralt jakoś tam dawno temu wpłynął na jedną smarkatą nastolatkę.

A wszystko zaczęło się w połowie lat dziewięćdziesiątych w pewnym wielkopolskim mieście. Wakacje 1994 roku i „Nowa Fantastyka” drukująca fragment „Krwi elfów”. Kumpelka, która tradycyjnie ten numer NF mi pożyczyła. Nie znałam bohaterów, nie znałam autora, zakochałam się momentalnie w jednym i w drugim. Moją humanistyczną duszę dodatkowo ujęła zabawa z konwencją i nawiązania do popkultury, baśni oraz cudowny język, jakim całość była napisana. Oddając Gosi egzemplarz Nowej Fantastyki wiedziałam jedno, tego Sapkowskiego muszę przeczytać coś jeszcze, najlepiej wszystko co napisał. Wpierw dopadłam tom opowiadań „Miecz przeznaczenia” z charakterystycznymi ilustracjami Bogusława Polcha. Potem, pewnego grudniowego dnia, w księgarni na poznańskim dworcu PKP, pierwszy chronologicznie tom opowiadań czyli „Ostatnie życzenie”, za 85 tysięcy starych polskich złotych. Trochę przepłaciłam, jak to w księgarniach dworcowych, ale nie żałowałam ani sekundy. Na marginesie, w tej samej księgarni kupiłam inną swoją literacką miłość, czyli „Neuromancera”. Dawny dworzec już nie działa, księgarni już nie ma, sentymenty pozostały 🙂

Zanim dojechałam z rodziną do Torunia mam wrażenie że już książkę miałam przeczytaną. A potem znowu i znowu. Bo Sapkowskiego trudno przeczytać raz i odłożyć na miejsce, historie opowiedziane są tak sprawnie że chce się do nich wracać po wielokroć, za każdym razem odkrywając coś nowego. Jest taka anegdota, jak Sapkowski przesłał swoje pierwsze wiedźmińskie opowiadanie do ówczesnej „Fantastyki”. Objętościowo kolidowało jakoś z opowiadaniem z działu zagranicznego, więc Maciej Parowski, odpowiadający tam za polską prozę, dostał „z góry” prikaz zredagowania opowiadania ASa tak, by oba teksty się zmieściły. Parowski przeczytał opowiadanie,  wykreślił jeden akapit. Przeczytał jeszcze raz i poinformował naczelnego, że tu się nic więcej wykreślić nie da. Koniec końców w dziale zagranicznym poszło inne opowiadanie, a Sapkowski poszedł bez dalszych zbędnych przeróbek i podbił serca czytelników.

Po opowiadaniach przyszedł czas na powieść. Pięć książek, podejrzewam że z powodów czysto rynkowych, wydanych z podtytułem „saga o wiedźminie”. Faktycznie była to opowieść o wiedźmince. Ciri irytowała i fascynowała, podobnie jak jej mistrzyni Yennefer (choć przy tej ostatniej damie sympatii było o wiele więcej niż irytacji). Sapkowski w ogóle miał oko i rękę do kreowania pełnokrwistych postaci kobiecych. Nie jestem nawet pewna, czy tworzenie kobiet – nieważne, czy mówimy o czarodziejkach, kapłankach, królowych czy wojowniczkach – nie wychodzi mu przypadkiem sprawniej niż pisanie męskich bohaterów. Z całą sympatią dla Regisa i Geralta.

Wracając do dawnych czasów, jeśli miałabym wymienić książki, które jakoś mnie wychowały, to wiedźmin Sapkowskiego będzie w ścisłej czołówce. Tam nie ma bohaterów czarno-białych, ten świat się składa z wielu odcieni czerni, bieli i szarości. Miedzy innymi na prozie Sapkowskiego człowiek uczył się, że zazwyczaj nie ma prostych decyzji, że niektórzy noszą ze sobą bagaż o którym woleli by zapomnieć, ale też, że dobrze mieć swój własny kodeks wiedźmiński.

 

Potem był Toruń i bardzo nielubiane studia. Ale pewnego październikowego popołudnia w księgarni przyuważyłam „Chrzest ognia” i ten dzień wykładowy nie był absolutnie zmarnowany. Więcej, dzięki Sapkowskiemu czytanemu na zajęciach poznałam pewną bratnią duszę 🙂 Potem był toruński klub fantastyki Mithost, radość ze spotkania innych ludzi, którzy też zaczytywali się w Sapkowskim, Tolkienie i z którymi można było prowadzić długie dyskusje na dowolny temat. Były wspólnie robione konwenty, były wiedźmińskie konkursy przygotowane z pewnym kumplem, który to kumpel – zafascynowany kampanią wrześniową – potrafił w pytaniach o liczby w świecie wiedźmińskim podpowiadać, że dokładnie ten numer nosiła podczas bitwy nad Bzurą dywizja dowodzona przez generała jakiegośtam. Miny uczestników konkursu – bezcenne.
Był Krakon 1999, konwent, na który przyjechała SuperNOWA (wydawca Sapkowskiego) ze sztaplem świeżo wydrukowanej „Pani Jeziora”, ostatniego tomu wiedźmińskiej sagi. Nie pamiętam, co ciekawego działo się wówczas towarzysko i programowo, pamiętam, że siedziałam z książką na noclegowni/ sali gimnastycznej, i czytałam ten tom piąty długo w noc, aż nie przeczytałam do końca. Bo Sapkowskiego i jego bohaterów nie dało się odstawić na później.

Zakończenie wiedźmina było niesatysfakcjonujące. Otwarte. Marzyło się o kontynuacji, ale „Sezon burz”, opublikowany wiele, wiele lat później okazał się rozczarowaniem. Czymś więcej niż rozczarowanie stał się film i serial stworzony przez telewizję polską na podstawie wiedźmińskiej prozy. To, że jedno z wrocławskich kin zapraszało niedawno na pokaz kultowego filmu „Wiedźmin” w reżyserii Brodzkiego było nazbyt stężoną ironią i jest to wersja optymistyczna. Dość powiedzieć, że najmilej z serialu wspominam streszczenia odcinków w wykonaniu Radka Teklaka, który na pl.pregierz zdobył rzeczonymi streszczeniami nieśmiertelną sławę.

Gry mnie ominęły. Nie ten czas, nie ten sprzęt, posiadanie małych dzieci sprawia, że trzeba sobie jednak poukładać rozrywki wedle priorytetów, gry niestety miały priorytet zbyt niski. Ominęła mnie też święta wojna na temat wyższości prozy nad grą i vice versa, efektem czego nie bawią memy na temat Sapkowskiego jako gościa, który zdobył sławę pisząc książki na temat gier.

Sapkowski1

A teraz czas na serial. Przecieki są obiecujące, szczęśliwcy którzy mieli okazję obejrzeć przedpremierowo odcinki wypowiadają się w superlatywach, a to ludzie których nie posądzam o pianie z zachwytu dla ładnych oczu pani z PR Netflixa. Czy będzie wspaniale, czy „Wiedźmin” zajmie pusty tron pozostały po – nomen omen- „Grze o tron”? Jest niezerowa szansa że tak.

Nie mam w głowie jakiegoś kanonicznego wizerunku bohaterów. Zgrzytał mi Zamachowski w roli Jaskra, ale paradoksalnie to on sobie przed laty najlepiej z rolą poradził (pomijając Wiśniewską jako Calanthe, ale to była klasa sama dla siebie), więc z pełną otwartością czekam na to, co przyniesie Netflix. I niezależnie od tego co serial pokaże, książki o wiedźminie pozostaną na mojej półce na zawsze. Podobnie jak frazy z powieści i opowiadań, bo to ten rzadki przykład prozy, kiedy człowiek zaczyna mówić językiem bohaterów i kiedy porozumiewawczo uśmiecha się do kompletnie obcej osoby, bo słyszy że ta zapewnia, iż „usypiemy mu mały, cieszący oko kurhanik”.

Czytanie Sapkowskiego było jakimś tam doświadczeniem pokoleniowym, choć do pewnego momentu przeżywanym raczej indywidualnie (dacie wiarę, że w moim ogólniaku nie było nikogo czytającego fantastykę, pomijając niżej podpisaną?). Urodzeni jakieś 10-15 lat później mieli swojego Harry’ego Pottera, ale przy całej sympatii dla twórczości Rowling, to jednak Sapkowski stworzył prozę, która zapadła głęboko w duszę. Na kolejny utwór, który angażował bez reszty, czekałam dość długo, ale w końcu trafiłam na George’a R. R. Martina i jego Pieśń Lodu i Ognia. Ale to temat na zupełnie inny wpis…

 

 

Asia Witek

Share Button
Wiedźmin
Tagi:            

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *