Połowa listopada to ten czas, kiedy na wrocławskim rynku zaczyna się większy niż zwykle ruch. Pojawiają się dziesiątki drewnianych budek, wyrastają bajkowe miasteczka, kanciaste choinki i piętrowe konstrukcje dla amatorów grzanego wina. Mieszkańcy Wrocławia reagują słabo maskowaną irytacją. Reszta świata się cieszy i umawia na wspólny wyjazd na weekend.
Jaki on jest, ten Jarmark Bożonarodzeniowy?
Kolorowy.
Klimatyczny.
Kiczowaty.
Komercyjny.
Największy problem Wrocławia z jarmarkiem polega chyba na tym, że ta impreza jest mocno rozciągnięta w czasie. W tym roku wystartował 22 listopada i ma potrwać do końca roku, czyli do 31 grudnia. Dla przeciętnego mieszkańca naszego miasta to o jakieś 2-3 tygodnie za dużo, podejrzewam. Ok – dla mnie to o te trzy tygodnie za dużo. Gdyby jarmark trwał powiedzmy od 6 grudnia do weekendu przed Bożym Narodzeniem to złego słowa bym na niego tu nie napisała. I niech już sobie będzie kolorowo i komercyjnie, moje czarne serduszko jakoś to zniesie. Bo wszyscy wiemy, że ten świąteczny czas rządzi się swoimi prawami i odrobina kiczu jakiś tam swój urok ma. Niech kamieniem rzuci pierwszy ten, kto nie powiesił nigdy na choince świecidełek i nie zainwestował ani grosza w kubek bądź garderobę z motywem świątecznym. No właśnie. Ale jest coś takiego w naszym narodzie, że umiarkowanie nie jest cnotą w której celuje. Jak się bawić to na całego, jak świąteczne dekoracje to na bogato, jak Jarmark Bożonarodzeniowy to na półtora miesiąca.
Przez te kilka tygodni rynek jest praktycznie wyłączony z życia zwykłego zjadacza chleba – ok, znów: w każdym razie niżej podpisana omija teren naokoło, choć czasami zwyczajnie nie da się przemknąć nie obok budek. Ogromnym minusem są też weekendowe korki na mieście, bo niestety spory odsetek gości jarmarku postanawia tam pojechać własnym samochodem. Jakaś zorganizowana miejska akcja edukacyjna na przyszły rok by się przydała, zwłaszcza adresowana do przyjezdnych, bo w okolicach placu dominikańskiego dochodziło do scen dantejskich, a odsetek kierowców częstujących bliźnich waszą macią był zauważalnie powyżej normy.
No to teraz o plusach.
Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu to obiektywnie najładniejsza tego typu impreza jaką w Polsce kojarzę. Inne jarmarki, o które miałam (nie)przyjemność zahaczyć to kompletnie inna liga, i mają naprawdę sporo do nadrobienia w stosunku do jarmarku we Wrocławiu. Sądząc po ilości gości odwiedzających imprezę co roku, jest nas więcej, doceniających urodę Wrocławia, wrocławskiego rynku i samego Jarmarku. Można zatem rzec, iż zasłużenie Jarmark regularnie pojawia się w publikowanych w rozmaitych mediach zestawieniach najpiękniejszych europejskich jarmarków.
Stoisk jest tyle, że w zasadzie każdy znajdzie tu coś dla siebie, może poza niereformowalnymi typami które najchętniej kupiłyby sobie i bliźnim stosik książek pod choinkę. Towar na wspomnianych stoiskach jest na tyle zróżnicowany jakościowo i cenowo, że bez większego problemu kupicie upominek w zasadzie dla każdego. Wśród niektórych znajomych istnieje tradycja kolekcjonowania jarmarcznych kubeczków-bucików, w których pija się okolicznościowego grzańca (łapka w górę, ktoś skompletował wszystkie dotychczasowe edycje?).
Jarmark Bożonarodzeniowy to ogromna atrakcja dla najmłodszych. Tu już nie ma zmiłuj, dzieci nie biorą jeńców. Każda budka z goframi zostanie zauważona, a rodzicielski portfel będzie szczuplejszy o przynajmniej jedną porcję z nutellą i słodką posypką. W ubiegłych latach hitem dla dzieci była Galeria Świętego Mikołaja, w tym sezonie młodsza młodzież była doprawdy niepocieszona że tej atrakcji zabrakło. O przejazdach na karuzeli i kolejce wspominać nie ma co, bo że dzieci masowo tam podążają to rozumie się samo przez się.
Fotograficznie też da się tu podziałać. Oczywiście raczej w tygodniu niż w weekend, ale tysiące światełek robią taki klimacik, że nic tylko robić zdjęcia i wrzucać na instagram. A jeszcze jak się kałuża trafi to lajeczków Wam zauważalnie przybędzie.
No dobra, ponarzekałam, trochę pochwaliłam, a teraz czas na Was. Jarmark Bożonarodzeniowy to hit czy kit? Czekacie na niego z utęsknieniem czy raczej odliczacie dni do rozmontowania tego ustrojstwa z rynku? Zapraszamy do komentowania 🙂
PS. Podkładem muzycznym pod ten wpis był klasyk:
Mene – Tekel – Fares
I dance on the ashes of Jerusalem
W sumie ma to jakiś sens.
Asia Witek